Mój pierwszy Harpagan TP50

26 kwietnia 2013 Nasze starty  No comments

ERnO Harpagan 45 TP50 Kolbudy
Miejsce: Kolbudy i okolice
Dzień: Sobota, 20 kwietnia 2013r.
Temperatura: 14 stopni Celsjusza
Zachmurzenie: brak
Wiatr: delikatny
 

Chęć na Harpagan pojawiła się już w zeszłym roku kiedy to postanowiłem wraz z kolegami (Jędrzejem, Stanisłaem i Aleksem – STOP’owieczem) wybrać się na trasę pieszą TP100, nie wiedzieliśmy co nas czeka, teraz kiedy mam za sobą TP 50 wiem co to za trasa, wtedy nie wiedziałem, myśląc że na adrenalinie da się daleko zajść, trochę się myliłem. Jesienią 2012 r. mimo, że miałem już wszystko zapłacone i ustalone nie mogłem być na ERNO Harpagan 44 z powodów ważnych zajęć podyplomowych, bardzo byłem przygnębiony, że kiedy ja będę siedzieć na zajęciach moja ekipa będzie iść stówkę nocą i za dnia. Koniec końców przeszli tylko pierwszą pętlę ale i tak mieli mnóstwo
frajdy, podobno idąc i szukając punktów w nocy jest bardzo klimatycznie i nastrojowo. W tamtej edycji szedł Jędrzej z którym to pokonałem tydzień temu TP 50. W tym roku planowaliśmy przejść całą trasę w wyznaczonym limicie czasu i zaliczyć wszystkie punkty. Przyjechaliśmy z dwóch stron Polski ja ze Słupska, Jędrzej z Warszawy, wyjazd o 3 rano, niewiele snu wcześnie, bo zawsze jest stres przed zawodami. Przyjechałem przed godziną piątą rano na miejsce, już świtało.

Do rozpoczęcia pracy biura zawodów pozostało kilkanaście minut więc postanowiłem zbadać sytuację terenową. W międzyczasie przychodzili i odchodzili zawodnicy, którzy kończyli pierwszą pętlę z TP 100 lub mieszaną, napięcie rosło.

O szóstej przyjechał Jędrzej i razem poszliśmy pobrać pakiety startowe. Na korytarzach szkoły w Kolbudach zastaliśmy zaspane twarze zawodników, rowery ustawione w strefie depozytowej, wszędzie panowało ogólne podniecenie i oczywiście ziewanie, szybkim krokiem przebiegali wolontariusze. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu wypasionych rowerów mtb i zawodników pro’sów w jednym miejscu.

Do 7.30 kiedy miał nastąpić wymarsz biwakowaliśmy na podłodze szkolnego korytarza z niecierpliwością oczekując „godziny ZERO”. O 7.00 wyruszali rowerzyści, którym życzyliśmy szerokości i przyczepności. Już na starcie spotkałem kilku znajomych których nie spodziewałem się spotkać a także ekipę ze STOPY – szybkie pamiątkowe zdjęcie i oczekiwanie na opóźniające się rozdanie map.
W końcu wyruszyliśmy i od razu konsternacja, wszyscy zawodnicy trasy TP 50 czyli jakieś 250 osób podzieliło się i jedni w prawo a drudzy w lewo spieszyli do punktu nr 1. Zanim jeszcze zdążyliśmy dobrze się rozruszać, to już wpadłem po kolano do błotnistego strumyka, przez który mieliśmy przeskoczyć.

Na szczęście była to jedyna wpadka do jakiej doszło podczas całej 50 kilometrowej z lekkim okładem (chyba 10 km) drogi. Podczas marszu i poszukiwania punktów nasze oczy cieszyły przepiękne widoki Kaszub, pofalowane, prawie jak w górach tereny z potokami, malowniczo położoną linią kolejową, jeziorami, lasami.

Co najmniej dwa punkty były wyjątkowo przemyślnie schowane, w szczególności jeden na dnie( jak to opisali organizatorzy) muldy, pomiędzy gęstym niskim lasem. Podczas marszu poznaliśmy wielu miłych ludzi, w tym przez większość trasy szliśmy razem z ekipą ludzi z Trójmiasta, co ciekawe wszyscy byli z jednej siłowni – szczególnie ich pozdrawiam, niesamowita ekipa pozytywnie zakręconych ludzi. Ok. 30 kilometra zaczęło doskwierać mi kolano ale na Harpie jest wóz albo przewóz więc mimo bólu parliśmy naprzód. Największą frajdą z przyspieszonym rytmem serca było przechodzenie wąską, chybotliwą kładką przez rzeczkę, aby skrócić sobie drogę z punktu 3 do 4. Na chwilę zapomnieliśmy o bólu kończyn dolnych.

Do ostatniego punktu biegliśmy już tylko my dwaj, tam szybki pit stop, wylałem butelkę
wody na głowę i pobiegliśmy, kuśtykałem jak ostatni paralityk, ale dla „zastrzyków” adrenaliny i niesamowitej przygody warto pokonywać niemożliwe. Kiedy dobiegaliśmy do Kolbud, słońce już zachodziło. Przed pompowaną podkową z napisem META zapytałem się organizatorów czy to już na pewno FINISH i przybiłem ostatni raz kartę, po 45 sekundach przybiegł Jędrzej i z tryumfalnie podniesionymi rękami wbiegł za linię. Bo przecież to był nasz tryumf bo przeszliśmy trasę w limicie czasu a co najważniejsze pokonaliśmy swoje słabości i ból. Byliśmy szczęśliwi.

Pozdrawiam wszystkich STOP’owiczów i ludzi pozytywnie aktywnych

Paweł Kisiel

 

Leave a reply