-
ORLEN WARSAW MARATHON
24 kwietnia 2013 Nasze starty
-
W sobotę o godzinie 8 rano wyruszyłem ze Słupska z kolegami z Team Spirit i z wielką nadzieją do Warszawy. Podróż upłynęła nam w wesołej atmosferze na rozmowach o dupie Maryni:) Tematem wiodącym było oczywiście bieganie. O godzinie 15 dojechaliśmy na miejsce czyli pod Stadion Narodowy, gdzie znajdowały się biura zawodów, targi Expo oraz miasteczko biegaczy. Po odbiorze pakietów startowych rozdzieliliśmy się, ja poszedłem obejrzeć targi i odebrać pakiet na bieg charytatywny. W biurze zawodów spotkałem naszą koleżankę Martę, która z Domtelem siedziała w Warszawie już od środy. Po krótkiej pogawędce udałem się zakupić żele węglowodanowe i tabletki potasu z magnezem. Zacząłem sobie w głowie układać plan odżywiania na trasie. O 17 pojechałem na zasłużony odpoczynek do znajomych na Żoliborz. Miałem jeszcze zamiar wrócić na stadion na Pasta Party, gdzie byli Ania z Jackiem ale po wyjściu z domu bez kuponu odechciało mi się wracać po niego i wychodzić ponownie. W zamian za to otrzymałem na miejscu olbrzymią porcję spaghetti z pysznym sosem. Moja porcja była mega wielka i chyba dobrze się stało, że zjadłem ją w domu, bo potem słyszałem głosy, że na pasta party jedzenia było mało i nie wystarczyło dla wszystkich. Wieczorem położyłem się do łóżka przed telewizorem z chęcią obejrzenia gali boksu, niestety pamiętam tylko 1 rundę pierwszej walki… Obudziłem się wypoczęty i gotowy do biegu. Spojrzałem na zegarek – 3 w nocy. Nie było to korzystne dla mnie ale nie chciało mi się już spać. Męczyłem się tak do godziny 6.30, w międzyczasie jednak chyba przysnąłem bo śniło mi się, że spadł śnieg i miałem kłopot, w czym pobiegnę. Na szczęście dotrwałem do rana, zjadłem porcję płatków owsianych, kanapeczkę z miodem i o 8 rano pojechałem na start. Pogoda była wspaniała. Na błękitnym niebie świeciło słońce, atmosfera przesiąknięta była podekscytowaniem tłumów biegaczy, którzy schodzili się ze wszystkich stron. W bardzo dobrze zorganizowanej strefie z depozytami zostawiłem swoje rzeczy i spokojnie skierowałem swoje kroki na Wybrzeże Szczecińskie, gdzie zlokalizowany był start.
Bez problemu znalazłem Jacka i Anię, którzy czekali tam już wcześniej. Czas do startu upłynął nam na miłej rozmowie. O godzinie 9.30 rzeka biegaczy wylała się na ulice Warszawy, a 10 minut później ruszył z tego samego miejsca bieg na 10km.
Przez pierwsze 5 kilometrów męczyłem się strasznie. Myślałem sobie, po co ja tu przyjechałem, w ogóle nie chce mi się dzisiaj biegać, czułem się słabo i bolały mnie nogi. Dopiero po 5 kilometrze nabrałem luzu i biegło mi się naprawdę dobrze. Na ulicy Konwiktorskiej mieliśmy mijankę z zawodnikami czołówki biegu na 10km. Chwilę później mignął mi Artur Pelo, którego głośno pozdrowiłem, a po chwili cała reszta biegaczy mijała nas po lewej stronie. W tłumie wypatrzyłem Justynę Kowalczyk, która ukończyła bieg w rewelacyjnym czasie 36 minut. Gdy minęliśmy Krakowskie Przedmieście skręciliśmy w lewo w Tamkę, na której był stromy zbieg. Postanowiłem puścić nogi luźno i prawą stroną ulicy szybko zbiegłem na dół notując na tym kilometrze czas 4.15. Potem tempo się już wyrównało i biegłem sobie spokojnie koncentrując się na odpowiednim nawadnianiu i przyjmowaniu żelów i tabletek magnezu z potasem. Niestety tabliczki z oznaczeniem kolejnych kilometrów od początku trasy były źle poustawiane więc polegać musiałem na moim telefonie i aplikacji endomondo. Jak zauważyłem już na wcześniejszych maratonach, do półmetka, 25 kilometra słychać rozmowy, żarty. Potem stopniowo się to wycisza i wreszcie milknie. Wszyscy biegną w milczeniu, każdy sam w ciszy przeżywa swój maraton. To niesamowite wrażenie.
Do 30 kilometra wszystko przebiegało w jak najlepszym porządku, a potem zaczęły się schody. Ciężko mi było utrzymać wcześniejsze tempo, psycha zaczęła mi siadać. Myślę sobie: po co ja tyle biegnę? może się kawałek przejdę? męczy mnie to tempo… (a to raptem 5.10…) byle do 37km… teraz nawet jak będę biegł po 6.00 to i tak zrobię życiówkę… Udało mi się przezwyciężyć te wszystkie myśli, i biegłem, biegłem, a raczej truchtałem do samego końca. Na Alejach Ujazdowskich, kiedy widać już było Rondo De Gaulla i palmę poczułem, że to już końcówka. Na rondzie jednak musiałem się na chwilę zatrzymać. Czułem, że jeśli pobiegnę jeszcze kawałek, to złapie mnie skurcz w dwugłowy uda. Stanąłem, rozciągnąłem mięsień, rozmasowałem chwilę i pobiegłem dalej. To, co działo się ze mną tutaj, na Moście Poniatowskiego we wrześniu, teraz było zupełnie odwrotne. To ja wyprzedzałem wszystkich tych, którzy nie mogli biec i szli. W oddali majestatycznie wznosił się Stadion Narodowy, a to oznaczało tylko jedno – meta jest tuż tuż. Gdy wbiegłem na ostatnią 500-metrową prostą zacząłem biec szybciej. Co chwila spoglądałem na zegarek i liczyłem w głowie czy złamię 3.45. Widziałem już metę, zegar i upływające szybko sekundy. Wiedziałem że złamać się nie uda ale ostatecznie wbiegłem na metę w 3 godzinie 45 minucie i 12 sekundzie.
Byłem szczęśliwy. Dostałem folię termiczną, medal, wodę, służby medyczne pytały, czy wszystko w porządku. Po chwili odpoczynku na trawie poszedłem po depozyt i do hali masażów, gdzie wszystko przygotowane było na najwyższym poziomie. Każdy otrzymywał numerek i czekał na leżakach lub wielkich pufach aż zostanie wyczytany. W tym czasie można było napić się soku wyciskanego ze świeżych pomarańczy, wody lub Red Bulla. Masaż doprowadził mnie do stanu używalności. Nie można nie wspomnieć o wyniku Ani Karolak, która w swoim debiucie uzyskała czas 3 godziny 35 minut 50 sekund. Spotkałem się z chłopakami z Team Spirit, którzy też zrobili życiówki i uzyskali świetne czasy – Olek 3.27, Kosa 3.33 i Koza 4.00. Razem już udaliśmy się po auto, potem do Mc Donalda i pełni wrażeń, późną nocą dotarliśmy do Słupska. Najbardziej cieszę się z uzyskanego czasu, bo powiedziałem sobie, że jak zrobię 3.45 to już nigdy nie biegnę maratonu. Wiecie jaki luz psychiczny teraz czuję 🙂
Wyniki reprezentantów STOPY:
Mietek Wiśniewski – 3.38.31
Paweł Sadowski – 3.45.12
Jacek Gierlach – 3.47.20
5 comments to ORLEN WARSAW MARATHON
Leave a reply
You must belogged in to post a comment..
Zasłużona i ciężko zapracowana życiówka. Nic tylko pogratulować i dążyć do pobicia jej 😉 Odpuszczasz sobie maratony… to znaczy że teraz czas na ultra? 😀
Trzeba przyznać, że maraton uczy pokory. Dużo rzeczy dzieje się w głowie i to daje do myślenia, żeby nie zaniedbywać w treningu sfery psychicznej. Motywacja i wizualizacja to dobra droga. Śledziłem Twój bieg na livetrackingu i w pamięci miałem ubiegłoroczny. Dałeś radę. Jak mawiał mój trener od basketu …”słabe jednostki same się eliminują a nieużywane członki zanikają”…
hehe Ty masz nogi do ultra, mi pozostały krótsze dystanse…
Nigdy nie mów nigdy 😉 Jeszcze 3.30 trzeba złamać 😉
Też wątpie,że to był ostatni maraton, przecież wiadomo, że będzie chciał pobić życiówkę prezesa 😛