-
MARATON TOWARZYSKI czyli krótka opowieść o niesubordynacji biegaczy.
25 kwietnia 2016 Nasze starty
-
PROLOG
Cel – przebiec maraton wspólnie, bez ścigania się , w pięknej scenerii Doliny Słupi.
Założenia tempa: pierwsze 10km biegniemy jedną grupą w tempie 6.00, drugie 10km – dzielimy się na dwie grupy w zależności od tempa, trzecie 10km – dzielimy się na 3 grupy. Wszystko po to aby prowdzący bieg na rowerze – czyli ja – mógł kierować grupy we właściwą drogę, gdyż jest jedynym, który zna trasę. Dopiero w końcówce dopuszczamy utworzenie kilku grup tak, aby w każdej grupie był ktoś kto wie jak trafić do mety, gdyż koordynator musi się odłączyć i ją przygotować.ROZDZIAŁ 1 – DARIUSZ NAWROCKI
Przyjechał z Gdańska.
„Kilka lat się ścigałem ale teraz biegam tylko dla przyjemności. Nie lubię ścigania”.
„Jak dowiedziałem się, że ktoś organizuje maraton za 20 PLN, i to z dowozem autobusem – od razu się zdecydowałem”.
„O! Fajne jezioro, poprzednie też było super. O! Popatrz – następne. Ale fajna trasa”.
„Ale wspaniała trasa na rower – muszę tu przyjechać kiedyś na rowerze”.
Mimo, że zapowiadał, że się nie ściga, ostatnie sto metrów pokonał w tempie sprinterskim, nie chcąc dać się pokonać Adamowi Plucie.ROZDZIAŁ 2 – WOJTEK WILKOWSKI
Kilometr 1 – „Wojtek! Zwolnij! Biegniesz 5.20 – miało być 6.00.”
Kilometr 10 – „Wojtek! Zwolnij! Zrobiły się dwie grupy, a miała być jedna”. – „To nie ja – to ci z tyłu mnie poganiają”.
Kilometr 20 – „Wojtek! Zwolnij! Biegniecie za szybko.” – „O! Rzeczywiście. Ostatni kilometr 5.06 . Ha,ha,ha”.
Kilometr 30 – „Wojtek! Zwolnij! Macie 15 minut przewagi nad ostatnimi.” – „O! To super. Dłuzej będziemy odpoczywać na pit-stopie”.
Kilometr 36 – Wojtek idzie. „Co tam? Kolano? Żołądek?” – „Nie. Po prostu osłabłem”.ROZDZIAŁ 3 – ADAM PLUTA
Kilometr 25 – „Adam! Zwolnij! Biegniecie za szybko”. – „To nie ja, to Wojtek tak pędzi.”
Kilometr 38 – „Adam, znasz drogę do mety? Bo ten z Gdańska nie zna .” – „Nie, nie znam. Ale ponoć ci z tyłu znają”
Na ostatnich stu metrach wdał się w sprint z gościem z Gdańska – nie chciał mu odpuścić. Za karę nie dostał nagrody.ROZDZIAŁ 4 – PAWEŁ SADOWSKI I JACEK GIERLACH
28-my kilometr. Już wcześniej wiedziałem, że Jacek Gierlach „umiera”, ale był w zasięgu wzroku. Postanowiłem go poszukać. Biegnący przedostatni Paweł Sadowski mówi : – „Poszukaj Jacka. Nie widać go. Pewnie pomylił drogę i pobiegł na Skarszów”. Lecę do skrzyżowania – nie ma go. Lecę na Skarszów – jest, ale wraca. Babinka we wiosce powiedziała mu, że nikt tędy nie biegł. Wyprowadzam go na skróty na właściwą drogę. Nagle Paweł Sadowski dzwoni – „Jesteśmy na mostku na Skotawie, co dalej?”. Lecę do mostku. Teraz Jacek Gierlach jest przed Pawłem Sadowskim i innymi o pół kilometra.
ROZDZIAŁ 5 – ŁUKASZ SKOWROŃSKI
1-szy pit-stop: – „Co to za pomysły aby stać? Biegniemy dalej”.
2-gi pit-stop: – „Nie będę się zatrzymywał. Którędy dalej? Cały czas prosto?”.
3-ci pit-stop: – „Nie będę się zatrzymywał. Teraz już znam trasę”.
O mały włos, a pożałowałby takiej taktyki.ROZDZIAŁ 6 – NIEOCZEKIWANI KIBICE
W Krzyni mijamy stado kóz. Patrzą wielce zdziwione. Przepuśiły wszystkich a potem postanowiły pobiegać z nami – one górą po pastwisku, my dołem po drodze. Pastwisko się skończyło, kozy zbiegły na drogę i biegną razem z nami. Wyprzedziły nas i teraz biegną przed wszystkimi całą szerokością drogi. Biegnący ze słuchawkiami przed nami Łukasz Skowroński (gdyż nie zatrzymał się na punkcie odżywczym, i pobiegł pierwszy) poczuł drgania ziemi. Na szczęście w porę się odwrócił i zdążył uciec przed stratowaniem przez stado rogaczy. Kozy, po przebiegnięciu z nami około 1,5km , poszły w las.
ROZDZIAŁ 7 – ANDRZEJ SZEWCZUK
Kiedyś postanowiliśmy uczcić zasłużonych słupskich biegaczy, nadając biegom ich imiona. To był właśnie jego bieg – jego imienia, z jego medalem i z prezentami na koniec. A on przyniósł tort – mimo, że tego nie uzgadnialiśmy. Jako jeden z nielicznych zrozumiał ideę tego biegu – cały czas trzymał się tyłów i wspierał tych najsłabszych – debiutanów, najpierw Witka Kamińskiego, a potem prowadził do mety Piotrka Nachyłę. Klasa.
EPILOG
Do dyscypliny biegaczy dostosowała się pogoda: jak biegli w miarę razem, to i słonko świeciło. Gdy się rozjeżdżali – to i pogoda się psuła. A na koniec, gdy prawie każdy kończył pojedynczo, to zaczął padać grad i popsuł całą fetę.
Za rok na pewno to powtórzymySŁAWEK Ć.
2 comments to MARATON TOWARZYSKI czyli krótka opowieść o niesubordynacji biegaczy.
Leave a reply
You must belogged in to post a comment..
Prezes mnie zadziwił swym talentem literackim.
Relacja tak jak i bieg …. Zajefajna!!!