-
10 Maraton Komandosa
3 grudnia 2013 Nasze starty
-
30 listopada w Kokotku odbył się elitarny maraton organizowany przez Wojskowy Klub Biegacza Meta Lubliniec i Jednostkę Wojskową Komandosów.
Jako reprezentant 7 Brygady Obrony Wybrzeża miałem przyjemność stanąć na starcie razem z mundurowymi m.in. wojska, policji, straży pożarnej,
straży granicznej, straży więziennej, BORu z całej Polski a także kilku innych państw Europy i uczestniczyć w tym jakże morderczym biegu.
Uczestnik decydujący się na start w Maratonie Komandosa musi wystartować i na całej trasie biec:
– w pełnym umundurowaniu polowym
– w butach kroju wojskowego z min. wys. cholewki 8 cali
– z plecakiem (min. wymiar 45x30cm) o wadze nie niższej niż 10kg.
Moim założeniem było ukończyć bieg maksymalnie w 5h, a najlepiej z czasem
4:30 i zmieścić się w pierwszej 50tce. Przygotowania odbywały się jak pod zwykły maraton i ten też plan wykonałem może w 60%. Z obciążeniem biegłem na sportowo dwa razy, aby tylko przetestować jak leży plecak. Za pierwszym razem były to krążki od hantli, które poobijały mi plecy, a za drugim razem klej gipsowy, który jak mi się wtedy wydawało zdał egzamin.
Do Lublińca wybrałem się wraz z dwoma kompanami tworząc drużynę.
Dla Rafała Matuszewskiego był to już 4 MK, a dla Pawła Szarka debiut w maratonie.
Już na kilka dni przed startem odczuwałem stres, wręcz bałem się tego biegu.
W przeddzień byłem już maksymalnie skupiony i nie mogłem doczekać się kiedy w końcu to się zacznie. W Kokotku byliśmy ok godz. 7:00. Najpierw odebranie pakietów startowych, a w nich próbki maści, numery startowe i kultowa krówka komandosa. Dalej sesja zdjęciowa do dyplomu i ważenie plecaka(+1litr isostara 11,17kg), który już zostawiam w specjalnej strefie skąd odbieram go dopiero przed samym startem. Jeszcze prędzej spotykam Darka Guzowskiego, który ukończył każdą edycję MK i Mietka Wiśniewskiego, który zdradza mi, że ukończył już takie trzy maratony!
Zaczęło się. Po przejściu na miejsce startu, bez zbędnego przedłużania nadchodzi odliczenie 10,..,3,2,1 poszli! Rekordowa liczba uczestników bo aż 435 śmiałków ruszyła na pierwszą z dwóch pętli. Trasa prowadziła głównie drogami leśnymi, czasem utwardzonymi jakimiś kamyczkami a także odcinkami asfaltem. Oznaczona co kilometr mijała dość szybko. Postanowiłem nie dać ponieść się emocjom i pierwsze dwa kilometry byłem głównie wyprzedzany. Początkowe średnie tempo 6:00min/km było i tak wygórowanym jak na moje przygotowanie.
Wszystko idzie dobrze więc podtrzymuje swoje tempo wciągając co rusz tych co mnie z początku wyprzedzili. Tak bez żadnych przerw wbiegam na półmetek gdzie wg regulaminu miało być kolejne kontrolne ważenie plecaka więc szukam wzrokiem sędziego i nic. Czas 2:10, nie jest źle. W końcu pytam czy ktoś mnie zważy?
Słyszę – nie trzeba, ruszaj dalej. To biegnę, ale coś mi nie idzie. Nogi mnie bolą,
nie chce mi się biec, plecak jakiś ciężki… Zakładam na uszy mp3 – muzyka mnie denerwuje, prawie przewracam się o korzeń. Ściągam słuchawki z uszu, chyba ten półmetek wybił mnie z rytmu. Zaczynam kombinować, minuta marszu – 5 minut biegu. Wydłużam czas marszu, skracam bieg. Teraz średnie tempo to 7:00-7:10min/km. Wyznaczam sobie odcinki – dobiegnij do zakrętu, dobiegnij do znacznika kilometra, dalej do mosteczku. Jakoś się rozkręcam, jest więcej biegu niż marszu i żeby za dobrze nie szło zaczynają łapać mnie skurcze w czworogłowych. Gips w plecaku ubił się tworząc spory kamień, który skutecznie obija mi kość ogonową. Mam dość, po co mi to było? Co ty facet sobie znowu udowadniasz? Przecież to nie ma nic wspólnego ze sportem! Powolutku, ale biegnę. Jaram się tym, że inni też cierpią – ktoś się wydziera, ktoś jęczy. Na ostatnim kilometrze przy wyschniętym jeziorze zarzekam się, że tu już nie wrócę. Nagle pojawiają się kibice, ktoś klaszcze – dziękuję, lecę do końca. Jeszcze 500 metrów przed metą na podbiegu Mietek gratuluje mi jako pierwszy – dawaj młody do końca. Na mecie powitanie przez spikera, kibice oklaskują, sędziowie ściągają mi plecak. Na mecie waży 10,1kg – wszystko ok. Ktoś wręcza mi bezrękawnik i ciepłą herbatę. Udało się, pokonałem ten katorżniczy bieg. Czas 4:41:37 i 61 miejsce. Teraz poczekam na znajomych, a o 16:30 udamy się na halę sportową Ośrodka Szkoleniowo-Rekreacyjnego „Silesiana” gdzie odbędzie uroczyste zakończenie.
Najlepszym wśród mężczyzn okazał się debiutant MK por. Piotr Szpigiel (3:14:47) natomiast por. Justyna Kępa (4:35:42) już po raz trzeci z rzędu wygrała klasyfikację kobiet. Dyplomy i statuetki wręczali Dowódca JWK w Lublińcu pułkownik Wiesław Kukuła i Burmistrz Lublińca Edward Maniura. Dodatkowo zostali wyróżnieni zdobywcy miejsc 1-3 w poszczególnych rodzajach służb, 6 najlepszych drużyn, a najlepszych 30 osób dostało nagrody rzeczowe.
Zwycięzcą jest każdy kto ukończył ten bieg w regulaminowym czasie, a w moich oczach bohaterem jest Mietek Wiśniewski, który ukończył go trzykrotnie:
– 5 MK 22.11.2008 msc.31 czas 4:40:19
– 6 MK 28.11.2009 msc.15 czas 4:13:18
– 8 MK 26.11.2011 msc.35 czas 4:33:32
Maratonem Komandosa zamknąłem mój sezon biegowy. Teraz jest czas na zaleczenie zerwanych paznokci i na regenerację by za 2-3 tygodnie móc wejść powoli i jeszcze rzetelniej w trening biegowy.
Dziękuję Rafałowi za zabezpieczenie logistyczne, za przesympatyczne przywitanie w swoich stronach. Dziękuję Dowództwu i sekcji WFiS 7 Brygady Obrony Wybrzeża za możliwość udziału w maratonie.
One comment to 10 Maraton Komandosa
Leave a reply
You must belogged in to post a comment..
Nieźle, nieźle. Grats.
Każdy doświadczony maratończyk powie ci to samo – nie gada się podczas biegu. Mnie zabiło to już 2 razy.