STOPA na 4090 m n.p.m. czyli nie samym bieganiem STOPA żyje

19 sierpnia 2013 strona główna  One comment

Eid al-Fitr to święto kończące Ramadan i w większości krajów Afryki jest dniami wolnymi od pracy. W połączeniu sobotą i niedzielą dało 4 dni wolnego. Długo się nie zastanawiając postanowiłem,  że polecę do Kamerunu, do Douali i stamtąd jakoś dostanę sie do Buéa gdzie ma swój początek szlak na Mount Cameroon oraz gdzie znajduje się start i meta jednego z najbardziej morderczych biegów gorskich, Race Of Hope.
Ale po kolei.
W czwartek 8 sierpnia wsiadłem do samolotu w Lagos i po półtorej godzinie znalazłem się w Douali. Po drodze poznałem lokalesa, który zmierzał w tym samym kierunku co ja i tym samym pomógł przy negocjacjach cen z taksówkarzami oraz pokazał nielegalny „dworzec autobusowy” skąd odjeżdżały busy w kierunku Buéa. Jako ciekawostkę dodam, że busy zabierają podwójną ilość osób w stosunku do tego na ile samochód jest przewidziany.
Po dwóch godzinach jazdy ściśnięty jak sardynka dotarłem do Buéa gdzie czekał na mnie uprzednio umówiony przewodnik górski.
Przewodnik pokazał drogę do Domu Gościnnego Misji Prezbiteriańskiej, gdzie wynająłem pokój. W pokoju zostałem przywitany przez imponujących, nawet jak na warunki afrykańskie, rozmiarów karalucha.
Następnego dnia wita mnie z samego rana okrutny deszcz. Na marginesie dodam, że od czerwca do października trwa tu pora deszczowa i pada niemal codziennie.
Spotykam Francisa (przewodnika) i ruszamy w kierunku szlaku. Pierwsze 7 kilometrów, to trekking przez Las Równikowy. Otaczają nas różne gatunki drzew, a zewsząd słychać śpiew ptaków. Po kilku godzinach docieramy do granicy Lasu Równikowego i Sawanny i tam też odpoczywamy kilka minut w schronie. Temperatura zauważalnie spada, widzialność wynosi około 50m, a to oznaka że wchodzimy w chmury. Szlak poprzez sawanny nie rozpieszcza, nachylenie stoku w przybliżeniu wynosi 45*, a o trawersach można tylko pomarzyć.  W dodatku pojawiają się kamienie wulkaniczne, które osuwając się spod butów znacznie utrudniają wchodzenie. Sawanny są zbliżone wyglądem do naszych bieszczadzkich Połonin. Rośnie tam sporo ziół których używa się w medycynie naturalnej. Po drodze zbieram miętę na wieczorną herbatę.
Późnym popołudniem osiągamy schron na 2800 m.n.p.m. gdzie spędzamy noc.
Schron dzielimy z drugą grupą. W prowizorycznej kuchni rozpalamy ognisko, gotujemy ryż, herbatę. Pod wieczór,  przewodnicy opowiadają legendy i historie związane z górą.
Następnego dnia wyruszamy o świcie. Pogoda poprawia się,  deszcz ustaje a niebo staje się bezchmurne. Sawanna powoli przechodzi w księżycowy wulkaniczny krajobraz, a nachylenie stoku czasami dochodzi do 60*. Znaczny spadek ciśnienia i tlenu, powodują zmęczenie. Na wierzchołek wchodzimy dokładnie o 10.00. Niestety sam szczyt spowity jest gęstą chmurą. Robimy kilka pamiątkowych zdjęć i rozpoczynamy zejście tą samą drogą. Późnym popołudniem osiągamy Buéa.
Następnego dnia jadę do Limbe, nadmorskiej miejscowości,  zobaczyć ogród botaniczny. Szybko jednak stamtąd uciekam pogryziony przez komary. Po południu wracam do Douali, jem obiad i zwiedzam miasto z perspektywy motocyklowej taksówki.
W niedzielę wieczorem wsiadam do samolotu by po 1h 20min wylądować z powrotem w Lagos.

Grzegorz

One comment to STOPA na 4090 m n.p.m. czyli nie samym bieganiem STOPA żyje

Leave a reply